Myślnik

Blog dla każdego i dla nikogo

Moje zdjęcie
Nazwa:
Lokalizacja: Poland

piątek, kwietnia 24, 2009

Perwersyjny rdzeń praw człowieka

Oto co odkopałem czytając kolejny artykuł Żiżka (Tłumacząc tekst starałem się oddać sens, a nie tłumaczyć słowo w słowo):

W naszym liberalnym społeczeństwie prawa człowieka można postrzegać jako wyraz zaprzeczenia Dekalogu. Prawo do prywatności to, w efekcie, prawo do cudzołóstwa ( w sekrecie, nie będąc obserwowanym). Prawo do szczęścia i do posiadania to w efekcie prawo do kradzieży (wykorzystywania pracy innych)*. Wolność prasy i wypowiedzi to w efekcie prawo do kłamstwa. Prawo do posiadania broni to prawo do zabijania.
Prawo do wolności wyznania to prawo do wyznawania fałszywych bogów.

Oczywiście prawa człowieka nie są jawnym zaprzeczeniem Dziesięciu Przykazań. Udało im się zachować "szarą strefę", do której nie sięgają, ani religijne, ani świeckie wpływy. Chroniąc się w tej szarej strefie mogę zostać złapanym ze spuszczonymi portkami i krzyknąć: Oto atak na moje podstawowe prawa człowieka!
Na przestępcy nie można użyć wykrywacza kłamstw, bo to narusza jego wolność myśli.
Nie można zapobiec nadużywaniu praw człowieka, jednocześnie ich nie łamiąc ich prawidłowego zastosowania.



* Marksizm, aż z niego wypływa czyż nie?:)

Różnorodność? Oszukali!

Demokracja dąży do równości przez wolność, a socjalizm przez zniewolenie.
Alexis de Tocqueville, O demokracji w Ameryce.

Inspired by: Sławoj Żiżek

Już całkiem dawno temu stworzyłem wpis na temat marszu nierówności. Postulowałem wtedy, aby zamiast idiotycznych marszów równości, zorganizować marsz, w którym każdy może wziąć udział i w ten sposób, paradoksalnie, osiągnie się całkowitą równość. Nie zdając sobie z tego sprawy, przypadkowo, znalazłem w ten sposób, rozwiązanie pewnego, innego nurtującego mnie problemu.

Po doświadczeniu totalitaryzmu, w którym to każdy miał być z urzędu równy z innymi, przyszły różane czasy liberalizmu i demokracji. Hitler posyłał homoseksualistów do obozów zagłady, teraz organizują oni marsze równości. To chyba znaczy, że wreszcie doczekaliśmy czasów, kiedy każdy może być sobą i iść swoją drogą.

Coś jednak mi tu nie gra. Przykład dla wyjaśnienia moich wątpliwości. Tradycyjny i chciałoby się rzec naturalny podział: kobieta - mężczyzna, zastępuje się teraz pojęciem gender. Zamiast dwóch standardowych płci mamy za to wielość płci i orientacji seksualnych. Przypomina mi się w tym miejscu jeden ze skeczy kabaretu Dudek, w którym to przechodzień zastanawia się, która z dwóch kolejek do sklepu to ta właściwa kolejka. Oczywiście obie kolejki wykłócają się o swoją prawdziwość. Nie wiadomo, która kolejka jest właściwa. Wiadomo za to, że wybór przechodnia, nie jest żadnym wyborem. To jak wybierać pomiędzy Coca-Colą i Pepsi.

Tak samo sprawa ma się, z wyborem swojej gender, orientacji seksualne itd. Wszystko sprowadza się do jednej papki o nazwie Unisex. Faceci zaczynają nosić makijaż, kobiety,kobiety przestają itd. Oczywiście pozorny wybór nie dotyczy tylko wyboru własnej orientacji. Wszystkie te, niezwykle bujnie rozwijające się inicjatywy kulturowe (zieloni, feministki, homoseksualiści cokolwiek) tak naprawdę prowadzą do zaniku różnorodności, do zaniku przeciwieństw.
W ten sposób promując różnorodność prowadzi się do wytworzenia dominującej jednakowości.
Napisałem dominującej, gdyż jestem całkowicie pewien, że zawsze pozostanie jakaś grupa na zewnątrz. Girardowski mechanizm kozła ofiarnego zawsze działa.

Jeden z odcinków (piąty) Latającego Cyrku Monty Pythona nazywa się: Kryzys tożsamości człowieka drugiej połowy XX wieku. Teraz powinien nazywać się: Kryzys tożsamości kolektywnej pierwszej połowy XXI wieku. Cały młodzieżowy ruch subkultur można wypieprzyć za okno, gdyż każda z tych subkultur w zasadzie oferuje to samo. Rozróżnienie w postaci ubioru i muzyki, której się słucha to oczywiście jedna wielka fatamorgana. Że też nikt jeszcze nie wpadł na pomysł stworzenia subkultury, w której będzie się słuchać każdej muzyki (albo żadnej).

Co ciekawe jeśli porówna się komunizm i naszą liberalną, zrelatywizowaną, demokrację to niespodziewanie okaże się, że z tych dwóch to komunizm jest uczciwszy (sic!). Komunizm powie: macie być równi i po trupach zacznie wyrównywać. Demokracja powie: macie być różni i za plecami zacznie nas wyrównywać.

Postanowiłem rozwinąć trochę, moją ideę marszu nierówności. Powinien on wyglądać tak: każdy idzie swoimi ulicami i chodnikami, tak samo jak każdego dnia. Nie ma żadnego zgrupowania, żadnego wspólnego pochodu. Oto protest różnorodności przeciwko równości!

wtorek, kwietnia 14, 2009

Jak Rene Girard opisałby transformację ustrojową w Polsce?

Właściwie powinienem nazwać ten tekst: "Jak kilku filozofów opisałoby transformację ustrojową?". Ale w celach marketingowych postanowiłem wrzucić do tytułu tylko jedno nazwisko.

Hopsa sasa, sasa hopsa:

Rewolucja opium dla inteligencji! Marks pisał, że dzieje to tylko interwały pomiędzy rewolucjami. Może miał rację, a może zafiksował się na Wielkiej Francuskiej. Czy Solidarność była ruchem rewolucyjnym? Nie, wiem nie ważne. Ważne jest to, że wraz z Solidarnością nastąpiła jedna z najważniejszych zmian w historii. Przechodzenie od jednego systemu do drugiego nie zdarza się często, czyż nie?

Jak wszystkie najważniejsze zmiany, ta ostatnia nastąpiła według dobrze znanego schematu. Jeżeli ktoś chce znaleźć punkt, w którym nomenklatura komunistyczna w Polsce przegrała swoją walkę o utrzymanie władzy to służę wyjaśnieniem.
Ludwik XVII przegrał w momencie kiedy dopuścił do obrad tych wszystkich szczekających adwokatów itd. Uczynił z nich partnera do rozmowy. Nadał im legitymację polityczną, kosztem swojej. Jaruzel i jego ekipa popełnili ten sam błąd. Później nie przyszło im nic jak tylko próbować naprawić ten błąd tym co im zostało, brutalną, prymitywną siła fizyczną. Stan wojenny. Ale było już za późno. Solidarność władzy raz zdobytej nie oddała. To typowy przykład tego, co Żiżek nazwa, freudowskim paradoksem superego. Im bardziej czerwoni ustępują, tym bardziej są atakowani za nieustępliwość, na skutek czego stają się jeszcze bardziej ustępliwi itd.

I teraz następuje coś dziwnego. Ruch Solidarności mając powoli zwycięstwo w ręku, boi się przejąć władzę samodzielnie. "Wasz" prezydent "nasz" premier obłudnie pisał Michnik, kryjąc prosty fakt, że się wszyscy po prostu dogadali. Dlaczego? W tym miejscu aby wyjaśnić tę zagadkę na scenę musi wejść Rene Girard.

Nastąpiła zmiana rządów. Pierwszym prezydentem został tak wcześniej znienawidzony Jaruzel i tylko rosnący, kapitalistyczny można by rzec, pęd ku władzy Wałęsy ściągnął go z tego stanowiska. Nastąpiła zmiana. Zmieniający stworzyli swoją mitologię tego co się wydarzyło. Powstał Girardowski mit założycielski. Nowy porządek świata i jego świecka religia - ideologia. Niektórzy powiedzą, że ideologia nie ma nic wspólnego z rzeczywistością, ale jest zupełnie odwrotnie. To w ideologii, w intelektualnej fikcji, jak w soczewce skupia się rzeczywistość, stając się bardziej rzeczywista niż sama rzeczywistość.

Jaka więc była ideologia okrągłostołowców? Od czego ideologicznie zaczęła się Solidarność? Problem niezaszytej rany postkomuny w Polsce to właśnie wynik ideologicznej podstawy Solidarności. Nie chciano komuny i socjalizmu obalić. Chciano go zreformować. Nadać mu ludzką twarz itd. Oczywiście ten plan był kretyński i w ogóle nie wypalił. Socjalizm operacji nie przeżył. Odpowiedzialni za zmianę nie zauważyli tego i dalej brnęli w zaparte. Najpierw kontraktowe 30%, potem odstąpienie miejsca prezydenckiego Jaruzelowi itd. Sama PZPR zauważyła, że plan nie wypalił i się rozwiązała. Kozioł ofiarny, na którego można by było zwalać całą winę, zniknął. Nowym rządom potrzebny był nowy. Skoro przywołałem już kozła ofiarnego, to należy wspomnieć o girardowskim trójkącie mimetycznym.

Pierwszym kątem są "heroiczni marzyciele", próbujący znaleźć trzecią drogę, pośrednicy pomiędzy dwoma systemami po dokonaniu zmiany, przypadkowo dokonali samounicestwienia. Bufor potrzebny do zmiany, po dokonaniu zmiany przestaje być potrzebny i znika. Dlatego z politycznej sceny znika UW. Dlatego też Lech Wałęsa przegrywa wybory prezydenckie. Teraz najlepsze. Ci wszyscy czerwoni, którzy wcześniej siedzieli cicho zaczęli oskarżać tę formację jako kryptokomuchów, a gruba kreska stanowi tylko jaskrawy przykład podstaw tych oskarżeń. Fakt, że ta część trójkąta wróciła na scenę polityczną jako PO, to temat na inny esej. (Ciekawe, że wraz z ich powrotem powracają te same argumenty "anty" - układ, postkomuna itd.)

Drugą częścią mimetycznego trójkąta Girarda stanowią sami czerwoni. Ci strażnicy totalitaryzmu, broniąc go mocniej i mocniej, tym silniej przyczynili się do jego rozkładu. Ci cichutcy czerwoni, o których wspomniałem wcześniej wybili się na polityczny byt oskarżając swoich starszych kolegów o sprzyjanie czerwieni. Mimetycznie upodabniając się do marzycieli udało im się zyskać poparcie społeczne na tyle by wrócić do rządów. Oczywiście mechanizm ten nie jest tylko polską specjalnością. Powrót małp w czerwonym do polityki z nową (ludzką?) twarzą można zaobserwować w prawie każdym byłym członku Paktu Warszawskiego.

Oczywiście oba te upodabniające się do siebie twory potrzebują czegoś trzeciego. Aby istnieć potrzebują swojego przeciwieństwa (albo dokładniej, jakiegoś przeciwnika). Tak jak uniwersalistyczny kapitalizm potrzebuje jakiegoś kontrapunktu by się rozwijać (dajmy na to komunizm, religijny fundamentalizm itd.). Po heglowsku: połączenie tezy i antytezy (czerwonych i solidarnościowców) , daje syntezę. Kolejną tezę, która potrzebuje swojej antytezy. Tę antytezę stanowił trzeci ruch ludzi, którzy od początku chcieli wprowadzić w Polsce kapitalizm (po trupie komuny rzecz jasna). Freudowskie das Andere (odmienność) spersonifikowało się w der Andere (inny). Tym osobowym innym, girardowskim kandydatem na kozła ofiarnego, stał się rząd Jana Olszewskiego, i wszyscy za polityczną linią tego rządu stojący. To właśnie ta część polskiego świata polityki domyka mimetyczny trójkąt.

Folwark Zwierzęcy Orwella kończy się sceną, w której zwierzęta patrzące przez szybę nie są w stanie rozróżnić będących przy władzy świń od ludzi. Coś podobnego zaszło przy tzw. nocnej zmianie, kiedy to marzyciele przy zgodzie czerwonych obalili kozła ofiarnego torując sobie drogę do rządów.

Godnym odnotowania jest fakt jaką ideologią posługują się dwa pierwsze elementy. Ten swoisty sojusz czerwonych i marzycieli miał swoje ideologiczne megafony w postaci Gazety Wyborczej. Za megafon trzymał oczywiście Adam Michnik. Znamienne jest to w jaki sposób budowano mitologię zmiany ustrojowej. Jak budowano mit założycielski. Nagle okazało się, że marzyciele potrzebowali czerwonych po to by chronili budującą się demokrację przed innymi (trzecimi) zagrożeniami. Przed groźbą ataku sowietów, czy przed nagłym i niekontrolowanym wybuchem endeckiego nacjonalizmu. Oczywiście wszystko to było straszną bujdą. (A oskarżenia o faszyzm w stosunku do partii "prawicowych" powraca jak bumerang).

Co ciekawe, oskarżając innych o faszyzm Michnik zbudował ideologię zupełnie podobną do faszyzmu. Prosty podział my/oni. My czyli ci, którzy wyznają wiarę w mit założycielski i oni czyli ci, którzy go kwestionują. Widmo Marksa krąży po Polsce, bo oto wracamy do klasycznego modelu walki klas. I znów ten sam paradoks. Im bardziej odcina się i krytykuje faszyzm tym bardziej faszystowskim się staje. Oczywiście owych "ich", protofaszystów należy pozbawić jakiegokolwiek znaczenia politycznego. Michnikowszczyzna idzie jeszcze dalej. Trzeba "im" zabrać im status równego partnera, który zniszczył wspomnianego już Ludwika XVII.
W ten sposób, stojąc na pozycji, z której broni się wolności i demokracji, tej demokracji i wolności odmawia się innym.