Republika arystokratyczna
Warto kiedyś przysiąść na ławce w parku Chopina i zatopić się w sobiodmęcie myśli.
Czyniąc tak pewną razą strumień mój świadomości w koryto rozważań ustrojowych był wpadł.
Polska to republika. Republika demokratyczna nawet. Republiką z tej racji jest iż posiada parlament i inne organa reprezentujące naród ( ale nie zawsze wolę narodu), demokratyczna zaś z tej racji iż to lud - obywatele wybierają kto ma w tym parlamencie zasiadać.
Zdawać by się mogło iż zakreślenie krzyżyka raz na 4 lata to trochę mało. Ale dodatkowo każdy ma konstytucyjną możliwość uczestnictwa w samorządzie terytorialnym i decydowania o najbliższym otoczeniu. No to już lepiej, zdawać by się mogło.
Nie pisałbyś tego posta gdyby wszystko in perfekt ordnung sein. - rzecze Fryderyk
Słusznieś powiedział Fryderyku!
Strumień mój świadomości na koleiny różne trafia czego to efektem są bulgotania i intelektualne pomrukiwania.
Wszyscy jesteśmy równi co do prawa. Jednak istnieją szerokie rzesze ludzi, grupy społeczne które to o swoje prawa upominać sie muszą. Czemuż ciągle słyszymy o górnikach czy pielęgniarkach domagających się swoich, nie tylko ekonomicznych praw?
Coś jest nie tak.
I oto kierujemy się w tę stronę, w którą zamysł prowadzić was mam. Panuje powszechne przekonanie, że do władzy najlepiej nadają sie ludzie wykształceni. Najlepiej prawnicy i ekonomiści. A potem dziwią się ludzie, że faworyzowani są ci zamożniejsi a do zawodów prawniczych powszechnego dostępu jak nie było tak nie ma.
Nie chodzi to o to by każda grupa społeczna miała swojego reprezentanta w parlamencie. Chodzi o to iż sam system niejako wyklucza udział społeczny we władzy.
Istotnie mamy do czynienia z oligarchią parlamentarną zasłaniającą się parawanem demokracji. Ciągle widzę te same twarze w telewizji. Zmiany nie dotyczą kadencji a pokoleń. Jak za starych arystokratycznych czasów.
W teorii każdy może zostać prezydentem wszystkich Polaków. Jednak dokonuje się wyróżnienia partyjnego. Opcji politycznej będącej zarazem plecami parlamentarnymi. Dokonuje się dziwnego rozróżnienia. A wszak powinno się zwracać swe oczy w zupełnie innym kierunku. W kierunku cnoty danej osoby. Myliłby się jednak ten, który myślałby o cnotach moralnych. Świat polityki nie jest (nie powinien być) teatrem. Liczą się tu tylko i wyłącznie cnoty polityczne. Dwie najważniejsze, z których wynikają kolejne. Miłość ojczyzny i poczucie (miłość) równości. To one warunkują wartość obywatela jako polityka.
Nigdzie nie jest powiedziane, że ktoś po studiach lepszym politykiem będzie. To tylko powszechne przekonanie. Jednak niezbyt naturalne. Upatrywałbym winy u XIX wiecznych myślicieli, głównie zaś u Johna Stuarta Milla i jego arystokracji wykształconych.
Jakże jednak, zapytać ktoś może, przecież człowiek taki może dla własnej korzyści działać.
Wykluczyć tego nie sposób, trzeba więc przeciwdziałać.
Karierę polityczną zaczynać powinno się od nieznaczących urzędów. Budować doświadczenie stopniowo. Truizm prawda?
Pora na coś nowego. No może nie tak nowego bo przecież stosowanego z pożytkiem przez stulecia w Republice weneckiej. LOSOWANIE. To ono jest przecież demokratyczne z natury.
Aby jednak elementów radykalnych nie dopuścić zbyt wysoko należy wprowadzić naprzemienny system głosowania i losowania. Powstawałby w ten sposób odpowiednio wykwalifikowana kadra wymieniająca się z czasem. Żeby nie było tak, że czeka się aż jakiś starszy już polityk odejdzie by wprowadzić na to miejsce kogoś zaufanego ze swoich. To tylko tworzy kliki, które zawdzięczają wszystkim kierownictwu partii.
Przytoczę tu całkiem stare, ale jakże silnie brzmiące słowa: ALL MEN ARE CREATED EQUAL.
I równe szanse w dostępie do władzy mieć powinni.
Amen.
Czyniąc tak pewną razą strumień mój świadomości w koryto rozważań ustrojowych był wpadł.
Polska to republika. Republika demokratyczna nawet. Republiką z tej racji jest iż posiada parlament i inne organa reprezentujące naród ( ale nie zawsze wolę narodu), demokratyczna zaś z tej racji iż to lud - obywatele wybierają kto ma w tym parlamencie zasiadać.
Zdawać by się mogło iż zakreślenie krzyżyka raz na 4 lata to trochę mało. Ale dodatkowo każdy ma konstytucyjną możliwość uczestnictwa w samorządzie terytorialnym i decydowania o najbliższym otoczeniu. No to już lepiej, zdawać by się mogło.
Nie pisałbyś tego posta gdyby wszystko in perfekt ordnung sein. - rzecze Fryderyk
Słusznieś powiedział Fryderyku!
Strumień mój świadomości na koleiny różne trafia czego to efektem są bulgotania i intelektualne pomrukiwania.
Wszyscy jesteśmy równi co do prawa. Jednak istnieją szerokie rzesze ludzi, grupy społeczne które to o swoje prawa upominać sie muszą. Czemuż ciągle słyszymy o górnikach czy pielęgniarkach domagających się swoich, nie tylko ekonomicznych praw?
Coś jest nie tak.
I oto kierujemy się w tę stronę, w którą zamysł prowadzić was mam. Panuje powszechne przekonanie, że do władzy najlepiej nadają sie ludzie wykształceni. Najlepiej prawnicy i ekonomiści. A potem dziwią się ludzie, że faworyzowani są ci zamożniejsi a do zawodów prawniczych powszechnego dostępu jak nie było tak nie ma.
Nie chodzi to o to by każda grupa społeczna miała swojego reprezentanta w parlamencie. Chodzi o to iż sam system niejako wyklucza udział społeczny we władzy.
Istotnie mamy do czynienia z oligarchią parlamentarną zasłaniającą się parawanem demokracji. Ciągle widzę te same twarze w telewizji. Zmiany nie dotyczą kadencji a pokoleń. Jak za starych arystokratycznych czasów.
W teorii każdy może zostać prezydentem wszystkich Polaków. Jednak dokonuje się wyróżnienia partyjnego. Opcji politycznej będącej zarazem plecami parlamentarnymi. Dokonuje się dziwnego rozróżnienia. A wszak powinno się zwracać swe oczy w zupełnie innym kierunku. W kierunku cnoty danej osoby. Myliłby się jednak ten, który myślałby o cnotach moralnych. Świat polityki nie jest (nie powinien być) teatrem. Liczą się tu tylko i wyłącznie cnoty polityczne. Dwie najważniejsze, z których wynikają kolejne. Miłość ojczyzny i poczucie (miłość) równości. To one warunkują wartość obywatela jako polityka.
Nigdzie nie jest powiedziane, że ktoś po studiach lepszym politykiem będzie. To tylko powszechne przekonanie. Jednak niezbyt naturalne. Upatrywałbym winy u XIX wiecznych myślicieli, głównie zaś u Johna Stuarta Milla i jego arystokracji wykształconych.
Jakże jednak, zapytać ktoś może, przecież człowiek taki może dla własnej korzyści działać.
Wykluczyć tego nie sposób, trzeba więc przeciwdziałać.
Karierę polityczną zaczynać powinno się od nieznaczących urzędów. Budować doświadczenie stopniowo. Truizm prawda?
Pora na coś nowego. No może nie tak nowego bo przecież stosowanego z pożytkiem przez stulecia w Republice weneckiej. LOSOWANIE. To ono jest przecież demokratyczne z natury.
Aby jednak elementów radykalnych nie dopuścić zbyt wysoko należy wprowadzić naprzemienny system głosowania i losowania. Powstawałby w ten sposób odpowiednio wykwalifikowana kadra wymieniająca się z czasem. Żeby nie było tak, że czeka się aż jakiś starszy już polityk odejdzie by wprowadzić na to miejsce kogoś zaufanego ze swoich. To tylko tworzy kliki, które zawdzięczają wszystkim kierownictwu partii.
Przytoczę tu całkiem stare, ale jakże silnie brzmiące słowa: ALL MEN ARE CREATED EQUAL.
I równe szanse w dostępie do władzy mieć powinni.
Amen.